Ku mojemu wielkiemu zdumieniu i rozczarowaniu ostatnia wizyta w Poznaniu pokazała, że bardzo trudno w tym mieście znaleźć lokal, w którym można zjeść jak człowiek, metalowymi sztućcami.

Właściwie to chciałem znaleźć w pobliżu Dworca Głównego jakieś niedrogie miejsce, gdzie możnaby w ludzkich warunkach posilić się przed kilkugodzinną podróżą. Na samym dworcu jest tylko KFC i bar z zapiekankami, więc oczekując czegoś normalnego dla żołądka trzeba niestety iść na miasto. Najbliżej na ul. Roosevelta jest kilka lokali w kompleksie Międzynarodowych Targów Poznańskich, ale o dziwo były zamknięte, chyba działają tylko w czasie wystaw. Obok na rogu Grunwaldzkiej w dawnych czasach był bar mleczny, ale to już tylko wspomnienie.

Za to nieco dalej, na ul. Święty Marcin (za CK Zamek i po drugiej stronie) nadal działa bar mleczny, nawet przyzwoicie wyremontowany.

Niestety, jeść możemy tylko plastikowymi sztućcami, choć na ceramicznych naczyniach (czyli zmywalnia i tak jest, bo naczynia są myte, ale z jakichś tajemniczych względów myć sztućców 'niedasię').

Jednorazowe sztućce są wliczone w cenę, o czym nawet jest informacja. Identycznie sytuacja wygląda w barze mlecznym przy ul. Podgórnej oraz w barze mlecznym Apetyt przy ul. Szkolnej.

Co gorsza, także w barze mlecznym przy pl. Wolności, prowadzonym przez Caritas.

Przykro pisać, ale nawet kościelna organizacja nie przejmuje się workami codziennie, bezsensownie produkowanych przez siebie śmieci.

Co jeszcze bardziej zdumiewające, jednorazowe sztućce rozpanoszyły się w Poznaniu także w lokalach o wyższych aspiracjach niż bary mleczne. Na przykład ten przy ul. Gwarnej wygląda z zewnątrz na całkiem przyzwoity.

Wnętrze w zasadzie też odpowiednie dla lokalu na jakimś poziomie. Tylko, że potrawy serwują na plastiku jak w jakiejś budzie z zapiekankami albo w areszcie. W Poznaniu to niestety normalność.

Inny przykład: spagetteria Piccolo przy Wrocławskiej.

I zbliżenie: spaghetti na plastikowej tacce. Włosi na to nie wpadli.

Sprytna kuchnia (ul. Ratajczaka) polega na jedzeniu podgrzanych gotowych potraw z plastikowych pojemników, oczywiście plastikowymi sztućcami.

I tak doszliśmy na Stare Miasto. Pierwsze miejsce gdzie mogłem normalnie zjeść na ceramicznym talerzu metalowym widelcem (pomijając drogie restauracje) znalazłem na ul. Szkolnej (bar grecki Meze), po przejściu ponad 2,5 km od dworca głównego.

Trudno powiedzieć co spowodowało taką sytuację w Poznaniu. Niektórzy pytani pracownicy wspominali coś o Sanepidzie, ale przecież w innych miastach przepisy mamy takie same. Może oszczędni poznańscy przedsiębiorcy oszczędzają na zmywaniu, ale przecież jednorazówki kosztują pewnie więcej. A co z lokalami, gdzie talerze są wielorazowe, a więc zmywane, a tylko sztućce nie? Czyżby w Poznaniu szerzyła się plaga kradzieży sztućców przez klientów? Ale znowu, czemu w innych miastach jej nie ma?

W każdym razie poznańska gastronomia pod opisanym względem na Euro 2012 gotowa nie jest. I warto byłoby to zmienić, bo obciach straszliwy. A póki co, jeśli ktoś nie jest śmieciarzem (w sensie ich zbędnego wytwarzania, czyli śmiecenia), na wycieczkę do Poznania powinien staropolskim zwyczajem zabrać własne sztućce z domu.